– Doświadczenie najlepiej zdobywa się w czasie stażu, pracując w nowym miejscu przy nieznanej kuchni. Można wtedy poznać wielu ludzi. Takie doświadczenia bardzo dobrze wpływają na człowieka – przyznaje szef kuchni Michał Czekajło.

Michał Czekajło

Michał Czekajło

Agnieszka Świst-Kamińska: Jak wspomina pan przygodę z programem „Top Chef”?

Michał Czekajło: Program „Top Chef” był dla mnie fajną i ciekawą przygodą. Niektórzy uczestnicy odczuwali presję. Towarzyszył im duży stres. Ja podszedłem do programu na luzie, co zauważyli nawet producenci. Wielokrotnie miałem okazję na sprawdzenie samego siebie. Uczestnictwo w tym wydarzeniu było sprawdzianem moich umiejętności. W końcu to program „Top Chef”! Uważam, że nie każdy się tam odnajdzie. Aby wziąć udział w nagraniu, trzeba mieć dużo cierpliwości. Ciągłe oczekiwanie sprawia, że w głowie rodzą się różne myśli. Kiedy nagle pojawia się zbyt wiele pomysłów, sam nie wiem, co powinienem z nimi zrobić. Praca w tamtejszej kuchni wymaga umiejętności panowania nad kilkoma sprawami w tym samym czasie. Kucharze muszą robić wszystko w bardzo szybkim tempie. Podczas gotowania trzeba odpowiadać na milion różnych pytań. Trzeba uważać, co się mówi! Światła i kamery rozpraszają uwagę. W czasie nagrania myślałem o tym, że moja praca zostanie pokazana w telewizji. Wszystko, co robiłem, mogło zostać nagrane. To było mocne! Myśl o tym, że koło mnie kręcił się najlepszy kucharz w Polsce, nie dawała mi spokoju. W programie pokazałem prawdziwego siebie bez żadnych kłamstw i obłudy. Ludzie, którzy spotkali mnie na żywo stwierdzili, że w rzeczywistości jestem taki sam, jak w telewizji.

– Brał pan udział w projektach takich jak: „Między łąką a lasem”, „Sad i ogień” oraz „Ziemia i woda”. Który z nich wspomina pan z największym sentymentem?

– Mózgiem projektów „Food Think Tank” jest Tomasz Hartman. Każda z koncepcji była inna, więc ciężko jest powiedzieć, która z nich najbardziej utkwiła mi w pamięci. Projekt „Między łąką a lasem” był bardzo ważny. Poznaliśmy się z Tomkiem dopiero przed jego realizacją, co spowodowało wiele fajnych sytuacji takich jak: gotowanie pod ziemią w lesie, jeżdżenie po rozmaite owady i wyprawy do różnych ludzi. Mieliśmy mnóstwo ciekawych przygód zwłaszcza w czasie kolacji.

– Zdobywał pan doświadczenie w San Sebastián oraz w Niemczech. Czy tamtejsza kuchnia przypadła panu do gustu?

– Uważam, że doświadczenie najlepiej zdobywa się w czasie stażu, pracując w nowym miejscu przy nieznanej kuchni. Można wtedy poznać wielu ludzi. Takie doświadczenia bardzo dobrze wpływają na człowieka. Podczas pobytu w Niemczech odwiedziłem mojego przyjaciela Łukasza Partykę. Miałem okazję gościć w potężnej restauracji z wielkim ogrodem. Znalazłem się w największej krainie win w Niemczech. To był ciekawy pobyt. Trafiłem na serwis, gdyż akurat ktoś się zwolnił. Praca w tamtejszej kuchni stała się dla mnie prawdziwym piekłem. Dwieście pięćdziesiąt miejsc siedzących, ciągły ruch i ja… Mówiłem do siedmiu kelnerek naraz. Masakra! Działo się tak przez pięć godzin, po czym szef stwierdził, że to dopiero początek. Natomiast podczas pobytu w Hiszpanii trafiłem do kulinarnego centrum świata. Kiedy wylądowałem w San Sebastián, byłem zdumiony, że znajduje się tam tyle restauracji z gwiazdką Michelin, ile jest u nas sklepów typu Żabka. Same miasto mógłbym porównać do dzielnicy Warszawy. Można tam spotkać szefów kuchni światowej klasy, stojąc w kolejce w sklepie! Zauważyłem, że w Hiszpanii broni się przede wszystkim produktu. Tamtejsze dania są naturalne i proste. Sam produkt jest tak dobry, że nie wymaga dodatków. W Hiszpanii przygotowywałem również dania kuchni polskiej. Miejscowi określali nasze potrawy jako smaczne i ciekawe. W menu znalazła się również wódka, co spodobało się mieszkańcom San Sebastián.

– Podobno lubi pan polowania oraz rybołówstwo. Czy często bierze pan udział w polowaniach? Jakie dania przyrządza pan z samodzielnie złowionych ryb?

– Przede wszystkim mam duże parcie na ryby słodkowodne z mojego regionu. Można powiedzieć, że jestem ich twarzą. Ryby ze Stawów Milickich stanowią wspaniały produkt, który jest trochę zapomniany. Zamiłowanie do niego wzięło się z chęci przypomnienia o jego smaku. Jeżeli chodzi o polowania, to za jakiś czas chciałbym zająć się tym na poważnie. Do tej pory strzelałem sportowo z broni pneumatycznej, na którą trzeba mieć pozwolenie. Posiadam broń pneumatyczną i poluję amatorsko. Bardzo lubię przebywać w lesie. Wszystkie projekty, jakimi się zajmuję oraz przedsięwzięcia, w których biorę udział, dotyczą lasu.

– Jest pan szefem kuchni w Browarze Stu Mostów. Jakie dania poleca pan w szczególności?

– W Browarze Stu Mostów gotuję w dziwny sposób. Wciąż staram się wymyślić receptę na to, aby piwo zgrało się idealnie z jedzeniem. Te dwa składniki powinny się wzajemnie uzupełniać. Często korzystam ze słodów służących do produkcji piwa. Do wszystkich wypieków dodaję tego alkoholu. Ciemnego piwa używam do przygotowania sosów, a jasnego pszenicznego dodaję do jasnych bajgli i precli. Wzbogacenie nim wypieków pozwala na wiele kombinacji. Z tym napojem komponują się produkty gorzkie. Bardzo dobrze zgrywają się z nim również potrawy ostre, które wzbudzają pragnienie i powodują oczyszczenie. Połączenie ryb słodkowodnych z piwem ma sens. Myślę, że jest to bardzo dobry produkt urozmaicający gotowanie. Niestety, to właśnie piwo przyczyniło się do mojego odejścia z programu.