Agnieszka Świst-Kamińska: Przeszedł Pan z biura do świata artystycznego. Skąd taka zmiana?

Jerzy Grzechnik: Zawsze czułem, że nie zagrzeję miejsca w biurze. Śpiew fascynował mnie na tyle, że pewnego dnia pod koniec studiów zamiast zbierać materiały do magisterki, zacząłem szukać miejsca gdzie mógłbym kształcić swój wokal. Gdy już aktywnie zająłem się śpiewem, po prostu postawiłem wszystko na jedną kartę i zmieniłem branżę.

-Czy uważa Pan, że ta zmiana wyszła Panu na dobre?

-Nie mam żadnych wątpliwości, co do zasadności tej decyzji. Praca w biurze okazała się absolutnie nie dla mnie. Komputer, siedzący tryb życia, telefony, zamknięte pomieszczenia. Podczas mojej kilkuletniej tułaczki po różnych firmach, głównie tego doświadczyłem. Tak naprawdę najlepiej wspominam moją „przygodę” z Ministerstwem Transportu. To był najbardziej stresujący okres i miałem miliony obowiązków, ale przynajmniej nie było monotonnie i statycznie. A może tu chodzi o adrenalinę? W końcu jest ona nieodłącznie związana z zawodem artysty. Może po prostu od zawsze byłem od niej uzależniony?

Jak trafił Pan do Buffo?

-Zapisałem się do newslettera teatru i dostałem maila o castingu. Postanowiłem iść w paszcze lwa – wiedząc, że Janusz Józefowicz nie przebiera w słowach. Chciałem raz na zawsze szczerze usłyszeć czy nadaje się do tego zawodu. Czas pędził nieubłaganie i byłem już kilka lat po studiach. Bałem się, że może być już trochę za późno na tak radykalne zmiany zawodowe, ale wyszedłem z założenia, że kto nie ryzykuje, ten nie wygrywa… I się dostałem!

-Musical „Metro” to piękna opowieść, która zachwyciła nie jedną osobę. Jakie wrażenie wywarła na Panu ta opowieść?

-Metro widziałem po raz pierwszy w wieku kilkunastu lat, jeszcze w Teatrze Dramatycznym. Powiem szczerze, że całej historii wówczas chyba w pełni nie pojąłem, ale pewne fragmenty spektaklu, „wryły” mi się w podświadomość chyba na zawsze. W tamtej szarej rzeczywistości to była petarda, coś nieziemskiego – wybuch kolorów, dźwięków, magii i młodości. W najśmielszych marzeniach nie przypuszczałem, że kiedyś zagram główną rolę w tym wyjątkowym spektaklu.

-A jak zareagował Pan na wiadomość, że to właśnie Pan zagra Jana?

-Tak naprawdę, to sam fakt, dostania się do Buffo na tyle pozytywnie mnie zszokował, że nie przypuszczałem, że coś może zaskoczyć mnie jeszcze bardziej.  Mieliśmy kilkutygodniowe warsztaty wakacyjne z materiałem muzycznym z Metra i wszyscy uczyli się tych samych partii. Wakacje się skończyły i nagle koledzy zaczęli się wykruszać. To było jakoś w okresie Przebojowej Nocy i każdy z nas miał przede wszystkim w głowie ten program, więc nawet się nie zorientowałem, że zbliża się termin pierwszego spektaklu Metra w nowym sezonie i że jestem w zasadzie jedynym kandydatem do głównej roli. Dopiero w pełni sobie to uświadomiłem na dzień przed spektaklem, podczas pierwszej próby z Dyrektorem. Zanim zdążyło to do mnie w pełni dotrzeć, byłem już po 6-ściu spektaklach.

-Jak wyglądał debiut na deskach Buffo? Było ciężko?

-Przez cały pierwszy rok, funkcjonowałem jak robot. Starałem się ekonomizować siły, nie marnując czasu i energii na zbędne, negatywne emocje i stres. Było bardzo dużo pracy do wykonania. Czasami na próbach siedzieliśmy do późnych godzin nocnych. Tak się akurat złożyło, że prócz spektakli w Buffo, mieliśmy wówczas również do przygotowania całą oprawę wokalną do programów telewizyjnych tworzonych we współpracy TVP z naszym teatrem (Przebojowa Noc, Złota Sobota). Tak więc nawał pracy nas przygniótł – nie mówiąc już o stresie związanym z debiutem na małym ekranie i śpiewaniem na żywo przed całą Polską (na pierwszy ogień dostałem do wykonania legendarny utwór Queen „Bohemian Rhapsody”). Natomiast w samym teatrze okazało się, że dokładnie wypełniłem lukę jaką pozostawił po sobie kolega, który wcześniej odszedł z Buffo. Co prawda wymagało to ode mnie szybkiego „nadrobienia” materiału wokalno-ruchowego i natychmiastowego wejścia w niemal wszystkie spektakle, ale nawet nie zastanawiałem się czy dam radę. Po prostu wykonywałem powierzone mi zadania jak najlepiej tylko mogłem i wytrwałem! A ile satysfakcji mi to przyniosło!

-Jakich rad udzieliłby Pan tym, którzy marzą o śpiewaniu?

-Zawsze powtarzam to samo. Nie bójcie się marzyć i nie dajcie sobie wmówić, że czegoś się nie da zrobić, lub jest na to za późno. Jeśli gra Wam w duszy i targa Wami pasja, poddajcie się jej! To jedyna droga, żeby później, przez resztę życia nie pluć sobie w brodę zastanawiając się czemu na pewnym etapie nie posłuchaliście głosu swojego serca!